Paradoksalnie czuję, że z Covid-19 wychodzę wzmocniony!
22 kwietnia 2020Rozmowa: Paweł Więcek
O długiej walce z Covid-19, ważnej życiowej lekcji, nadchodzących wyborach prezydenckich i rosnącym zainteresowaniu kandydaturą Władysława Kosiniaka-Kamysza – rozmowa z europosłem Polskiego Stronnictwa Ludowego Adamem Jarubasem.
Jak się Pan czuje? Dobrze. Jestem już w domu, jestem zdrowy. Cieszę się bardzo. Zachorował Pan na Covid-19 w połowie marca, ze szpitala wyszedł Pan po miesiącu. Dlaczego tak długo trwała hospitalizacja i walka z chorobą? Przecież jest Pan facetem w sile wieku…
Miałem wyjść po dwóch tygodniach, bo wszystko wskazywało, że pokonałem wirusa, ale ostatniej nocy przed wypisem dostałem bólów w prawym boku. Finalnie okazało się, że jest to zapalenie płuc z pewnymi powikłaniami. To spowodowało wydłużenie czasu leczenia. Tak naprawdę jeszcze przez jakiś czas będę musiał się leczyć. Zostałem wypisany z lekami do domu. Nie można lekceważyć tej choroby. Koronawirus jest bardzo zaraźliwy, silny, to jest poważna choroba. Stąd mój apel do Państwa: izolujcie się, zostańcie w domach, bo nie warto ryzykować.
Jak Pan ocenia pracę personelu medycznego? Miał Pan poczucie, że z uwagi na pełnioną funkcję był szczególnie traktowany?
Nie miałem takiego poczucia. Co pragnę podkreślić, nie mogę narzekać na opiekę, na profesjonalizm tych ludzi. To dzięki nim wróciłem do zdrowia. Oni dzisiaj dzierżą największą odpowiedzialność i są na głównym froncie walki z koronawirusem. Lekarzom, pielęgniarkom, laborantom, ratownikom, salowym należy się nie tylko szacunek. Oni zasługują na specjalny dodatek – 1500-2000 złotych za miesiąc pracy na froncie. Warto też pomyśleć o specjalnych ubezpieczeniach. Mamy dużą, państwową spółkę PZU. Myślę, że dla tych ludzi, dla ich rodzin powinno być zaoferowane specjalne darmowe ubezpieczenie, bo oni ryzykują najwięcej.
Przeprowadził Pan prywatne śledztwo w celu ustalenia, gdzie mogło dojść do zarażenia?
Mam kilka hipotez. Praca europosła polega na lataniu tam i z powrotem do Brukseli czy do Strasburga. Tam spotykamy ludzi z całej Europy – w windach, na korytarzach, rozmawiamy też z wieloma osobami. I mimo tego, że starałem się redukować te kontakty i przestrzegać wszystkich prawideł bezpieczeństwa sanitarnego, gdzieś się zaraziłem. Mam podejrzenia, że to mógł być samolot albo te kilka spotkań, które odbyłem z ludźmi z innych krajów, kiedy mogłem przejąć koronawirusa. Cieszę się, że ja nikogo nie zaraziłem.
Po opuszczeniu szpitala napisał Pan, że odebrał ważną życiową lekcję. Miesiąc to dużo czasu na przemyślenia, zwłaszcza w warunkach pełnej izolacji i samotności. Co ma Pan do przekazania nam, którzy nie doświadczyli tej choroby? Pytam o kwestie egzystencjalne…
Nigdy nie chorowałem, nigdy nie byłem w szpitalu, a te powikłania, z którymi się zetknąłem, uświadomiły mi, że w jedną chwilę człowiek może stanąć na krawędzi życia i śmierci. Może to brzmi patetycznie, ale to uświadamia też, że warto cieszyć się każdym dniem, warto dziękować przyjaciołom, pielęgnować dobre relacje z ludźmi, z rodziną. Warto czasem zwolnić, żeby przemyśleć sobie, czy gdzieś nam te najważniejsze sprawy nie uciekają przez palce. Miałem wiele czasu do myślenia. Święta Wielkiej Nocy spędziłem w szpitalu. Paradoksalnie czuję, że wychodzę z tej choroby umocniony, z jakąś lekcją, z postanowieniami do jeszcze większej determinacji do rzetelnej pracy na co dzień.
Doświadczenie choroby, pobytu w szpitalu zmieniło też Pana jako polityka? Myślał Pan w ogóle o polityce? Po aktywności facebookowej wnioskuję, że śledził Pan na bieżąco wszystkie wydarzenia. Starałem się śledzić wszystkie wydarzenia.
Mamy, chcąc nie chcąc, kampanię wyborczą. Wracam. Na pewno będę nie mniej aktywny niż dotychczas zarówno w sprawach krajowych, jak i w pracach Parlamentu Europejskiego, do tego powołali mnie wyborcy. Będę reprezentował ich jak najlepiej potrafię.
Kampania wyborcza w zasadzie nie toczy się, a wybory za pasem. Zacznijmy od tego, czy Pana zdaniem one w ogóle powinny się odbyć – bez względu na tryb głosowania: tradycyjny w lokalach wyborczych czy korespondencyjny, jak proponuje PiS.
W czasie największego natężenia choroby, który przypadnie na maj i czerwiec, absolutnie nie powinniśmy w jakiejkolwiek formie, również korespondencyjnej, przeprowadzać wyborów. Bo one narażają wszystkich ludzi zaangażowanych w to przedsięwzięcie. Ale Jarosław Kaczyński owładnięty obsesją wyborczą, za wszelką cenę próbuje je zorganizować 10 maja. Bez podstawy prawnej. Wybory ma przeprowadzić nie Państwowa Komisja Wyborcza, tylko rząd. To przypomina standardy już nawet nie republik bananowych, ale po prostu junt wojskowych. To są standardy absolutnie nie zachodnioeuropejskie. Mam nadzieję, że Jarosław Gowin z grupą swoich posłów nie poprze wyborów korespondencyjnych i to stworzy możliwość, żeby przesunąć elekcję o co najmniej kilka miesięcy i przeprowadzić ją wtedy, kiedy będzie już bezpiecznie, by nie narażać życia Polaków. Dzisiaj są ważniejsze tematy: wzmocnienie systemu ochrony zdrowia, pomoc dla przedsiębiorców i pracowników. To trzeba zabezpieczyć. O tym też mówi nasz kandydat Władysław Kosiniak-Kamysz.
To może bojkot? To byłyby taka manifestacja dla całego świata demokratycznego, że w Polsce nie są dotrzymywane standardy demokratyczne, atak przecież od dawna twierdzi opozycja…
Mieliśmy już wiele manifestacji przy okazji łamania standardów państwa demokratycznego: zamachu na sądy czy przejęcia mediów. Bojkot wyborów to romantyczne i estetyczne uniesienie, z którego można być nawet dumnym przez chwilkę, ale później ci bezwzględni gracze po drugiej stronie realizują swoje plany. Bojkot jest realizacją scenariusza Kaczyńskiego. On jak słyszy o bojkocie, to pewnie trzyma się za brzuch ze śmiechu. Nie oddamy Polski walkowerem – nawet mając świadomość, że te wybory mogą być zmanipulowane. Będziemy upominać się o realizację wartości demokracji – wyborów wolnych i równych. Będziemy walczyć do końca, nawet w tak trudnych, niedemokratycznych warunkach.
Andrzej Duda jest liderem sondaży, ma duże szanse na wygraną już w pierwszej turze. Władysław Kosiniak-Kamysz przesunął się z dołu zestawienia na drugą pozycję. Jaki jest plan na zmniejszenie straty do Andrzeja Dudy i awans do dogrywki?
Będziemy robić to, co do tej pory. Ta kampania dzieje się gdzieś obok albo jej w ogóle nie ma. Przeniosła się do sfery wirtualnej. Kandydaci nie mogą się spotykać z wyborcami, choć ta forma prowadzenia kampanii jest zawsze najbardziej efektywna. Korzystamy z tego, że nasz kandydat ma możliwość uczestnictwa w pracach parlamentu i spotykania się z mediami. Kosiniak-Kamysz od początku upomina się to, co najbardziej dotyczy Polaków, czyli problemy przedsiębiorców, ochrony zdrowia. Przedstawił swój plan stopniowego odmrażania gospodarki. Szkoda, że rządzący w ogóle nie chcą słuchać. Stąd kolejna wersja tarczy – jakby nie można było popracować dwa dni dłużej i zrobić jedną, konkretną, z prostymi instrumentami tarczę dla ochrony przedsiębiorców i miejsc pracy. Rząd nie chce się uczyć, nie chce słuchać innych, nie chce wyciągać wniosków i razem pracować z opozycją. Będziemy mocno stawiać te problemy. Mamy nadzieję, że pod naporem opinii społecznej te głosy opozycji jednak zostaną wzięte pod uwagę przez rządzących. Niestety, na razie niewiele na to wskazuje, bo wszyscy są jakby zahipnotyzowani przez Jarosława Kaczyńskiego, który swoją obsesyjną wizję chce realizować bez patrzenia na koszty zdrowia i życia Polaków.
Po miesiącu politycznej hibernacji wraca Pan do aktywności w sferze polityki. Jaki będzie Pański wkład w kampanię prezydencką Władysława Kosiniaka-Kamysza, zważywszy na te ekstraordynaryjne warunki, w jakich się znajdujemy.
Jestem członkiem sztabu wyborczego. Pracujemy zdalnie, odbywamy spotkania za pośrednictwem narzędzi społecznościowych. Widzimy coraz większe zainteresowanie naszym kandydatem, przełamujemy stereotyp reprezentanta tylko jednego środowiska. Władysław Kosiniak-Kamysz jest kandydatem PSL, Koalicji Polskiej, stowarzyszenia Kukiz’15, Unii Europejskich Demokratów, ale też ludzi, którzy nie są związani z polityką, ludzi umiarkowanego centrum, ludzi, którzy nie widzą się w konflikcie dualnym PiS-PO.
Wiemy, co Covid-19 zmienił w Pańskim życiu, widzimy też, jak wpływa na bieżącą politykę. A jak ta pandemia zmieni świat? Pana zdaniem wyciszy w ludziach gen konsumpcjonizmu czy wręcz przeciwnie – po ustaniu zarazy ludzie chcąc odbić straty psychiczne, jakie ponieśli w izolacji, ruszą na zakupy, będą wydawać jeszcze więcej pieniędzy i pracować dwa razy mocniej?
Jestem sceptyczny co do jakiejś nagłej zmiany, jeśli chodzi o konsumpcyjne podejście. Pewnie pojawią się elitarne ruchy ludzi, którzy próbują zauważać korzyści z tworzenia bardzo lokalnych więzi, również w sensie gospodarczym, oraz inicjatyw oddolnych, społecznych. To są bardzo cenne i – mam nadzieję – coraz częściej spotykane inicjatywy. Natomiast znając realia społeczne i sytuacje po różnych traumach, które przeżywaliśmy jako Polacy, myślę, że takie odreagowanie może być dobre dla gospodarki. Ludzie wrócą do normalnego funkcjonowania, będą wydawać pieniądze, będą czuć się pewnie. Pytanie, czy to zawsze jest dobre? Dla gospodarki tak, natomiast przyjmując taką perspektywę bardziej etyczną pewnie nie do końca. Powinniśmy zwracać więcej uwagi na kontakty między sobą. Pewnie będzie więcej relacji utrzymywanych zdalnie, natomiast mam nadzieję, że ta pandemia nie zabije odruchów codziennej życzliwości, ufności do siebie i że do tego wrócimy. Oby relacje pomiędzy ludźmi, które często nie bywały najlepsze, nie ucierpiały, bo one stanowią o wartości społeczeństwa obywatelskiego, o zaufaniu, które przekłada się na różne dziedziny życia, także na gospodarkę. Mam nadzieję, że w perspektywie, choć pewnie zajmie to dużo czasu, zaufanie zostanie odbudowane.
źródło: Gazeta Krakowska